wtorek, 16 czerwca 2015

Zakochałam się w Triathlonie

Doba dla Triathlonisty pracującego zawodowego, mającego rodzinę powinna mieć 30 godzin. Nie jest to możliwe. Dlatego, kiedy Ty Czytelniku spisz, ja jeżdżę na rowerze. Gdy oglądasz seriale ja biegam lub pływam. Czuje się szczęśliwa. Jednak, aby wszystkie domowe obowiązki wykonać, trzeba nieźle się nagimnastykować.

Od dziecka byłam aktywna fizycznie. Na początku było łyżwiarstwo. Ulubiona gra w zbijaka i dwa ognie. Potem biegi, którymi zaraził mnie skutecznie nauczyciel W-Fu. Potem doszło pływanie w Pałacu Młodzieży w Warszawie, połączone z żeglarstwem i szkutnictwem. Czas liceum to jazda na rowerze, rolki i ukochane bieganie. Następnie pojawił się fitness, narty. Jak widać nigdy nie byłam kanapowcem. Czas wolny musiałam pożytkować na zużycie energii. Gdy mam okres regeneracji, nie mogę usiedzieć w domu. Rodzina w końcu mówi: „Idź pobiegaj” – to najlepszy dla mnie prezent.

Lipiec 2014 r.
Jestem na wakacjach na mazurach. Wstaje o świcie i… biegam. Jak co roku pływam kilometry w j. Nidzkim. Czuje się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Jeździmy na rodzinne wypady po Puszczy Piskiej. Dobry znajomy, z którym spotykamy się na wakacjach co roku, w końcu nie wytrzymuje i pyta się mnie dlaczego nie startuje w Triathlonie. O właśnie! Dlaczego? Tak pojawiła się myśl, aby połączyć moje dyscypliny w całość. Obserwuje pływaka, który pływa w piance, jeździ na kosmicznym rowerze. Czasami mijamy się na dróżkach biegowych.  Jest tuż przed swoim kolejnym startem w Triathlonie. Człowiek z Żelaza. A ja słaba płeć mam dać radę? Wszystko na raz? Kilka godzin wysiłku? Na czas?

Wrzesień 2014r.
Czytam literaturę fachową dotyczącą Triathlonu, przekopuje wiele portali internetowych. Czytam blogi triathlonistów. Jestem coraz bardziej przekonana, że to jest właśnie to, co może dać mi ogromną radość. Piętrzy się też lista wątpliwości. Braków umiejętności technicznych, o odpowiednim sprzęcie, a w sumie o jego braku, nie wspomnę. Przygotowana jestem tylko w jedynej dyscyplinie- w bieganiu. Wypożyczam piankę, jadę na testy pływania. Nigdy nie pływałam w takim kostiumie. Mój pierwszy raz ma miejsce w ostatni weekend września. Są podobne warunki atmosferyczne jak na zawodach. Zimno. Mam wrażenie, że mój podstawowy styl pływacki (żabka) nie jest idealny do tej wyporności, co oferuje pianka. Test oceniam pozytywnie. W tym da się pływać. Trzeba rozważyć czy warto kupić piankę, czy tylko wypożyczać. Oddaje rower do specjalisty, który jednoznacznie stwierdza, że mój TREK na tą dyscyplinę się nie nadaje. Zakup nowego roweru wydaje mi się nie do przeskoczenia. Jest jesień, wyprzedaże. Ogólnie dobry czas na zakup roweru. Pytam, radze się. Jednak tak naprawdę, trudno jest stwierdzić, jaki rower kupić. Nie potrafię się zdecydować. Zostawiam zakup na wiosnę.

Grudzień 2014r.
Wszystkie dyscypliny mam przetestowane. Dam radę. Mieszczę się w limitach czasowych. Zawody triathlonowe wybrane. Dystans ¼ IronMana wydaje się idealny na debiut. Opłata startowa opłacona. Klamka zapadła. Jak powiedziałam A, to przetrwam do Z. Martwi mnie czasochłonność treningów. Trzy dyscypliny, tydzień ma tylko 7 dni. Doba 24 godziny. Mam rodzinę, którą nie chce zaniedbywać. Pracuję zawodowo. Treningi planuje intuicyjnie tak, aby nie odbywały się kosztem innych obowiązków. Zazwyczaj metodą prób i błędów. Szukam wsparcia technicznego, trenerskiego w dwóch pierwszych dyscyplinach. Dobrych praktyk. Pływanie jest moją dobrą stroną. Może pomyśleć tylko trzeba nad zmianą stylu? Za to kolarstwo jest mi całkowicie obce.

Wiosna 2015 r.
Sprecyzowałam cel, który chce osiągnąć. Nie jest ambitny. Chce po prostu ukończyć Triathlon w limicie czasowym (5h). Debiut ma być przygodą. Pokazaniem ewentualnych kierunków do dalszej pracy. Mam się świetnie bawić. Czy to jest możliwe przy takim wysiłku? Zmieniam porę pływania na basenie. Rano zrobiło się tłoczno. Chodzę teraz na basen wieczorem. Często dopiero po 20.30 wtedy, kiedy mąż wraca z pracy i przejmuje obowiązki domowe. Córka czeka na moje środowe rozpływanie. Bardzo chętnie idzie ze mną, jak również razem jeździmy nad zalew na ponowne oswajanie się z pianką. Po wielkich trudach kupuje rower. Typowa szosówka, pedały spd. Boję się, jak sobie poradzę z wpinaniem i wypinaniem. Jak się okazało-słusznie. Przewracam się kilkakrotnie. Pojawiają się łzy, rany, chwile zwątpienia. Przy pierwszych wyjazdach w teren towarzyszy mi córka. To ona mnie w tym czasie wspiera. Teraz jeździ ze mną przynajmniej raz w tygodniu.  Miedzy czasie podpytuje się, kto mógłby mi udzielić kilku wskazówek technicznych. Jeżdżę na wyczucie. Idzie mi coraz lepiej. Wiem, że technicznie moja jazda wygląda bardzo słabo. Dopiero jak trafiam tuz przed Triathlonem do kolarza-zawodowca, mówi mi w telegraficznym skrócie o technicznych aspektach jazdy szosowej. Jestem spokojna tylko do ostatniej dyscypliny, którą jest bieganie. Biegam, tak całkiem przy okazji grupowego wyzwania BBL Grójec- Koronę Półmaratonów Polskich. Jestem wytrzymała. Nie boje się biegu na Triathlonie. Tym bardziej, że będzie odbywać się po moim ukochanym terenie crossowym. Jedyna obawą jest to, że może nałożyć się już zmęczenie. Taktycznie planuje wolniejsze tempo niż normalnie biegam.

Mój przykładowy dzień
Wstaje o 4:30, gdy mąż wychodzi do pracy. Około 5 wychodzę na trening rowerowy.  Wracam do domu, budzę córkę. Razem szykujemy się do pracy i szkoły. Wracam po pracy do domu. Teraz czas na obowiązki domowe. Jak każda kobieta gotuje, sprzątam, piorę i prasuję. Odrabiamy z córką lekcje. W inny dzień wstaje o 6 rano. Szykuję obiad lub sprzątam, po pracy wracam do dalszych obowiązków domowych. W taki dzień zazwyczaj idę na basen lub biegam. Przed zaśnięciem czytam. Usypiam około 23. Cały mój cykl przygotowawczy do startu w tych morderczych zawodach był oparty na intuicji i własnej wiedzy. Bez sztywnego planu treningowego. Po prostu pływałam, jeździłam na rowerze i biegałam. Słucham swojego organizmu. Kiedy nie mogłam wstać rano- odsypiałam. Mimo wszystko starałam się regularnie wykonywać to, co do mnie należało. Oczywiście na miarę amatora. Początkującym jednak radzę, żeby nie rzucali się na głęboką wodę. Specjalny plan treningowy oraz opieka trenerska gwarantuje sukces.

JBL Triathlon Sieraków 2015r. Debiut 1/4 IRONMAN 
Przyjeżdżam do Sierakowa na tyle wcześniej, aby móc zrobić objazd trasy rowerowej oraz popływać w jeziorze w piance. Jestem w dobrym nastroju. Taktycznie planuje start. Obiecuje sobie, w żadnej dyscyplinie nie szarżować. Strefy zmian mam zamiar potraktować jako czas na regenerację. Odpoczynek. Nieśpiesznie się przebrać. Wiem, ze szybka regeneracja mojego organizmu to jest mój atut.  Szacuję, że powinnam zmieścić się w czterech godzinach na pięć możliwych. Wiem, że będę w końcowej stawce. Jednak to mi nie przeszkadza. Przecież w tym roku mam ukończyć te zawody. Przetrwać. Mam szacunek do dystansu. Podświadomie wiem, że mogę jeszcze parę minut urwać. Staram się o tym nie myśleć. Przede mną ostatnia prosta. Dostaje dużo motywacji od znajomych z grupy BBL Grójec. W tym czasie jest mi niezbędna. Filmiki motywacyjne wywołują u mnie wzruszenie i płacz. Tak, to będzie Wielki Dzień. Po cichutku mam zrobić swoje.
Pierwsze wrażenie przed startem pogłębia pogoda. Jest wietrznie. Szkwali. Fale na jeziorze. Startuje w ostatniej turze. Już wiem co to „pralka”, „wirówka” czy inne podobne określenia. Tak, jak pisano na blogach- byłam kopana, wpłynięto na mnie kilkakrotnie. Siniaki niedawno mi zeszły. Jednak cały czas kontrolowałam stawkę. Płynęłam swoim komfortowym tempem. Gdy wyszłam z wody zerknęłam na zegarek. Było lepiej niż zakładałam. Do strefy zmian mam około 250 m dobieg, w tym długi stromy podbieg. W samej strefie robię wszystko zgodnie z planem. Ruszając w trasę rowerową nie czułam w ogóle zmęczenia. Taktycznie miałam dać z siebie wszystko na podjazdach, na zjazdach maksymalnie wykorzystać prędkość. Niestety w tym tkwi problem, że boje się jeździć szybko. Hamuje. W ostatecznym rachunku wypadło lepiej niż planowałam. Kolejna strefa zmian, kolejny relaks. Trasa biegowa jest wymagająca. Jednak, jest to co lubię- cross z licznymi podbiegami i zbiegami o różnym stopniu nachylenia. Biegnę cały czas kontrolując tempo. Nogi chcą mnie ponieść, a ja biegnę na hamulcu. Tłukę sobie w głowie, ze sił musi mi starczyć na cały dystans. Po pierwszej pętli patrzę znowu na zegarek. Mam świadomość, że jeżeli utrzymam tempo, nie będę miała kryzysu, czas będzie o niebo lepszy niż zakładałam. Wbiegając na metę wiem, ze jest to, co chce robić w życiu. Miałam ogromny zapas sił. Dobrze to wróży na przyszłość. Moja pokora do dystansu zaowocowała ogromną frajdą na mecie. Życzę każdemu takiej euforii, która trzymała się u mnie dobry tydzień.

Podsumowanie:
Sformułowanie zawodników, że w Sierakowie tylko woda jest płaska jest bardzo trafne. Dużą zaletą jest dość urozmaicony profil trasy, dzięki czemu nie ma mowy o nużącym pokonywaniu kolejnych kilometrów.  Z drugiej strony jest to wadą, bo zawody uchodzą na dość trudne. Wyniki, które osiągnęłam na debiucie to: pływanie 0,95 km- 21:38; rower 45 km- 1:36:44; bieganie 10,55 km - 59:49. Strefa zmian T1- 8:09; T2- 4:10. Całość 3:10:29. Najlepsza kobieta wśród zawodowców osiągnęła czas 2:22:13. Najgorszy czas 4:22:50. Jestem bardzo zadowolona i szczęśliwa.


Dziękuje całej grupie BBL Grójec za wsparcie i doping. Szczególnie Ewie Kasińskiej za towarzyszenie w treningach biegowych oraz słuchanie moich wątpliwości i obaw. Ireneuszowi Wojciechowskiemu (Trener BBL Grójec) za podpowiedzi w sprawach technicznych i motywację na ostatniej prostej. Ani Prokopczyk za wiarę i wywiad w Piasecznie. Magdalenie Badowskiej za możliwość wygadania się przed Białymstokiem. Darkowi Tyszeckiemu za pilnowanie tempa żółwiego na ostatnim truchtaniu. Mariuszowi Pachockiemu oraz Dorocie Szczepańskiej za ciepłe słowa. Stowarzyszeniu WGR KIS i Hani Marcińkiewicz za wsparcie.


wtorek, 21 kwietnia 2015

Półmaraton vs. Szosowy Klasyk

Niedawno przyjaciel mi napisał, ze nie mam na nic czasu, poza treningami. Po części jest to prawda. Na blogu cisza. Nie chce coś wrzucać, bez przekonania. Staram się, aby post wnosił jakąś wartość. Treningi- jest ich sporo. Trzy dyscypliny. Dość czasochłonne.Tym bardziej, że zgodnie ze swoim postanowieniem, nie będę zaniedbywać rodziny. Domu. Szczerze mówiąc, mam i tak wrażenie, że niewystarczająco pracuje do triathlonu. Może dlatego, że przyjęłam za mało ambitny cel?
Zastanawiam się jak opisać kolejny etap mojej drogi do debiutu w triathlonie. Zaliczyłam półmaraton w Poznaniu. Przed startem walczyłam z poważnym bólem kolan. Zdecydowałam się na start stosując kinesiotaping. Plastry kupiłam gotowe do naklejenia prosto na urazowe miejsca. Ból po około 30 min zanikł. A ja wystartowałam z psychicznym nastawieniem, że jest nieźle. Do 5 km biegłam ostrożnie, rozważnie, wsłuchując się w swój organizm. Po pierwszym punkcie odżywiania ruszyłam do przodu, lekko, swoim tempem. Pogoda wietrzna, tłoczno na trasie, lecz mimo wszystko biegło mi się dobrze. Może poza nudną trasą. Tydzień później stanęłam na starcie jako debiutantka w amatorskim Szosowym Klasyku w Miękini. Sprawdziłam się na dystansie Fun, 46 km. Miał być to wyścig dla amatorów - z nazwy chyba tylko-pod względem uczestników to raczej nie byli amatorzy. Trasa kiepska z powodu nawierzchni. Dziurawa niczym szwajcarski ser. Czasami jazda po płytach, brak asfaltu. W niektórych miejscach dość niedawno łatali drogowcy dziury- stąd na drodze pełno drobnego żwirku. Pogoda słoneczna, ale wietrzna. Niczym na Malcie tydzień wcześniej. Start miał na celu obycie się z tłumem kolarzy. Wiedziałam, ze technicznie jeżdżę słabo. Jednak sprawdziłam się w zakresie czasu, jaki będę potrzebować do zmieszczenia się w limicie czasowym. Jest zapas. Chociaż źle się czułam będąc w końcowej stawce. Biegając mam inny komfort psychiczny. Nie jestem bardzo dobra, ale też nie jestem najgorsza. Określiłabym, że jestem takim dobrym średniakiem. Mam świadomość, że w debiucie w Sierakowie plan jest- przetrwanie. Zmieszczenie się w limitach czasowych. I wszystkie znaki na niebie wskazują, że nie zostanę z tego powodu zdyskwalifikowana. Za rok może przyjdzie pora na poprawę wyników.

Przejdźmy do porównania organizacji zawodów biegowych i kolarskich.

Zacznijmy od pakietu startowego. W biegowym zestawie dostajemy koszulkę, zazwyczaj techniczną. Czasami izotonik, batonik, kilka ulotek. W porównywalnej cenie w pakiecie szosowym dostałam...skarpetki.

W miasteczku biegowym mamy szatnie, depozyty, przy dłuższych biegach można się umyć. W przypadku szosowego klasyku organizator zapewnił wygodny, ogromny parking. Niestety mając przed sobą 350 km drogi powrotnej do domu, nie miałam się jak odświeżyć. Dopiero na stacji benzynowej. Nie jest to absolutnie komfortowe.W obydwu przypadkach bardzo często jest strefa dla rodziny (plac zabaw, etc)

Biegacze praktycznie do ostatniej chwili uzupełniają płyny, często korzystają z ToiToi. W strefie startowej jest ich dziesiątki.  Kolarze jedzą tuż przed startem makaron z sosem pomidorowym. Dbają o płyn w bidonach. Nie widziałam, aby ktoś chodził z butelką wody w reku. Za potrzeba fizjologiczną chodzą rzadko, na 400 zawodników było 10 ToiToi.

Podczas zawodów biegowych zazwyczaj co 5 km są punkty nawadniania, odżywcze. Na zawodach kolarskich każdy musi liczyć na swoje zapasy. 

Oznaczenie kilometrowe są dość regularnie widoczne dla biegaczy, kolarze mają swoje liczniki na rowerach. Oznaczenia tras w obu zawodach są bardzo widoczne. Nie sposób zgubić trasę. Oznaczenia pionowe i poziome bardzo pomocne. Na każdym skrzyżowaniu trasy kolarskiej służby porządkowe. Niestety sygnał karetek na trasie rowerowej towarzyszył podczas całego mojego zmagania. Było chyba dość dużo wypadków.

Rozczarowanie po przekroczeniu mety nastąpiło z powodu braku pamiątkowych medali na wyścigu w Miękini. Na zawodach biegowych jest to standardowy upominek. 

Na mecie w obu wypadkach organizatorzy zapewniają posiłek regeneracyjny, napoje. Po Szosowym Klasyku pozytywnie zaskoczyło mnie wybór suszonych owoców (morele, rodzynki, żurawina) oraz świeżych: banany, pomarańcze oraz coś na słodko...suche ciasteczka.

Czekam na zdjęcia organizatora z Miękini. Jak coś znajdę odpowiedniego, to uzupełnię post :-)









poniedziałek, 30 marca 2015

Podsumowanie wiosennego wyzwania Gazeli

Jaki macie humor? Ja wyśmienity. Nie mogłam się doczekać na ten moment. Już miałam wstawić jakąś zajawkę podsumowania, jednak powstrzymałam się. A więc nadszedł ten dzień. Wyzwanie jak pamiętacie, było przemyślane. Miało kilka poziomów i nie było łatwe. Szczególnie w tych kwestiach, które mentalnie mi nie leżały.Link do wyzwania jest tutaj http://gazelabiegaczytaipracuje.blogspot.com/2015/02/wiosenne-wyzwania-gazeli.html
Nie było czasem różowo. W myśl powiedzenia "Co nas nie zabije, to nas wzmocni" nie załamuje się. Jak nie teraz, to w innym momencie. W innym czasie. W życiu raz są upadki a raz wzloty. Na jakim etapie zakończyłam wyzwanie? Przekonajcie się sami :-)

Gazela biegała.... od połowy lutego do dzisiaj przebiegłam 252 km, do tego w górach ponad 26 km. Rozpoczęłam, z uśmiechem na twarzy, sezon startowy na 10. PZU Półmaratonie Warszawskim. Jednak nie to było najważniejszym wydarzeniem wiosennym. Tutaj wskazałabym wyjazd w Góry Świętokrzyskie. Pogoda super, trasy- jeszcze lepsze a towarzystwo- wyśmienite. Kiedyś znajomy nazwał mnie grójecką Waderą. Powiem Wam, że ma rację. Crossowe ścieżki są idealne dla mnie.
Jako porażkę uznaje pojawienie się bólu kolan.


Gazela pływała... pływała, pływała pod okiem instruktora. Szlifowaliśmy technikę, uczyliśmy się nowego stylu. Widzę duże postępy. Utrzymam lekcje z pewnością jeszcze trochę. Jednak nawroty to nadal moja pięta achillesowa. Próbowałam raz, drugi, trzeci i ciśnienie strzela mi w nosie. Nie jest to przyjemne uczucie, potem boli mnie nos, co powoduje, że nie mogę się w pełni skupić na treningu. 


Gazela czytała....  głównie lekturki obowiązkowe do pracy. Ciekawa perspektywa, jeżeli sięga się po książki, po które raczej by się samemu nie sięgnęło. A już układanie pytań do tekstu- inspirujące. W ogólnym rozrachunku było to ciekawe doświadczenie. Książki, które chce przeczytać, czekają w kolejce.



Coś dla ciała i duszy Gazeli... Kuracje dla ciała rozpoczęłam od zabiegu na twarz. Miał on na celu odżywienie skóry po zimie. Następnie udałam się na zabiegi na włosy. Kolejnym punktem było przyjmowanie suplementów diety w postaci tabletek na włosy i paznokcie, stawy i mięśnie.

Większą uwagę staram się poświęcać na relaks. Wypić w spokoju herbatkę. Jest to świetny czas na refleksje. 

Coś dla żołądka Gazeli… Posiłki wydają się bardziej regularne. Nawodnienie organizmu było kontrolowane. Białego pieczywa jadłam mało, ziemniaków jeszcze mniej. Odkryłam pieczywo bez dodatku maki i drożdży. Jadłam więcej owoców i płatków owsianych. Kiełki zagościły na stałe na moim talerzu. Niestety mam nadal wrażenie, że dieta mogłaby być bardziej urozmaicona.


Nowy gadżet dla Gazeli...  szukałam, szukałam i znalazłam. Jeden główny gadżet – rower i wartości dodane, w tym wypadku niezbędne. Buty rowerowe spd i spodenki z tzw. pampersem. Przejechałam na rowerze prawie 100 km. Początki były trudne. Począwszy od innych opon, w innym miejscu przerzutek, sylwetki i skończywszy na najtrudniejszym elemencie- wpinaniu i wypinaniu butów. Podczas pierwszej przejażdżki wywróciłam się 4 razy. Pojawiły się drobne otarcia. Jednak im więcej jeżdżę, tym pewniej się czuje. Mam niestety świadomość, że gdybym w sytuacji awaryjnej musiała nagle zahamować- leże. Wykupiłam oczywiście OC i NW rowerzysty. 


Generalne porządki Gazeli...  Przegląd szafy zrobiony. Odłożyłam sporo. Dwa worki. Teraz po kilku dniach dochodzę do wniosku, że mogłam jeszcze parę rzeczy usunąć z szafy. Dziś to uczynię, aby do końca marca zakończyć definitywnie temat. Niestety porażką okazało się przegląd szafy z butami. Gdy się za nią wzięłam, córka powiedziała, że to zrobi. Niestety jest jeszcze większy bałagan. Może dzisiaj tak z rozpędu poukładam buty? Tak. To dobra myśl. Przybyło też parę nowych ciuszków. Nie mogłam się im oprzeć.
 
Gazela dla rodziny...  Cel został zrealizowany w 100%. Treningi rozkładam porankami lub wieczorami. Udało mi się spędzić czas aktywnie z córką, która jeździła ze mą na basen, jak również na rowerze. Z synem – cotygodniowe wyjścia do kina tez bardzo chwalę. Obydwoje jesteśmy zadowoleni. Porażką jednak mimo wszystko jest to, że syn nie chce uczestniczyć w naszych aktywnościach fizycznych.
Taki wiek może …??? 



Gazela dla innych... Trzymam się tej zasady, aby traktować ludzi, tak jak bym chciała, aby mnie traktowano. Odcięłam się tez od toksycznych znajomych. Nie muszę komuś nadskakiwać, aby mnie tolerowano taką, jaką jestem. Nie muszę przybywać w towarzystwie, które jest fałszywe i obłudne. Nienawidzę plotek, rozmów w złej wierze. Poszukujących taniej sensacji i wyimaginowanych problemów. Dobrze mi w tym punkcie, co się teraz znalazłam. 

Gazela dla siebie… Czy dużo zrobiłam dla siebie? Czy nie jest to wyrachowane? Samolubne? Realizując swoje pasje? Każdy musi sam odpowiedzieć sobie na to pytanie. Ja tylko dodam, że czuje się szczęśliwa. I na każdym kolejnym kroku szczęśliwsza.